W kulturze europejskiej przez stulecia traktowano dzieci jako dorosłych, tyle że jeszcze nie w pełni ukształtowanych. Wychowanie służyło temu, aby jak najszybciej przestały być dziećmi i mogły zacząć pracować. Dzieci z dobrych domów odbierały staranną edukację, czekały na nie bowiem wysokie stanowiska i odpowiedzialne społecznie funkcje. Dopiero wiek XIX odkrył dzieciństwo. W sztuce ta nowa świadomość znalazła wyraz w kolejnym stuleciu.

W wieku XIX zobaczono w dziecku istotę, która ma własny świat przeżyć i doznań. Szybko rozwijająca się psychologia pozwalała coraz lepiej poznawać dziecięce emocje. Pedagodzy domagali się, aby wychowanie i edukacja pomagały dzieciom przedstawić ich wizję świata i uwolnić kreatywność. Ellen Key w książce Stulecie dziecka z 1900 r. pisała: „(…) dusza nasza powinna być przepełniona dzieckiem, jak dusza uczonego badaniami, a dusza artysty jego dziełem; aby je w myślach mieć zawsze przy sobie, siedząc w domu czy błądząc po drodze, kładąc się spać czy wstając”. Niewiele później polski Żyd Janusz Korczak napisał przepiękny utwór Jak kochać dziecko. Przykazaniu miłości pozostał wierny do końca życia – nie opuścił swoich podopiecznych wysłanych do niemieckiego obozu zagłady.

Sztuka nie mogła pozostać obojętna wobec głębokiej przemiany światopoglądowej. Kiedy w XIX w. wybitny malarz Jan Matejko malował swoje pociechy, ustawiał je w szeregu, żeby prezentowały się godnie, jak na portretach dzieci królewskich czy książęcych z dawnych epok. Synowie i córki Matejki patrzą na widza z powagą i w skupieniu. Być może powaga to jedynie ślad znużenie długim pozowaniem? Może wyraz miłości i podziwu dla ojca? Tak czy owak, oblicza i pozy dzieci namalowanych przez Matejkę są pełne dostojeństwa.

W zupełnie inny świat wprowadzają widza portrety autorstwa Stanisława Wyspiańskiego z początku XX w. Dzieci są zajęte swoimi sprawami, choćby tak drobnymi jak trącanie palcem wazonu z kwiatami. Opierają główkę o blat stołu czy poręcz krzesła, zatopione w nieznanych nam myślach. Często po prostu śpią. To prawda, że artyście łatwiej je było wtedy narysować. Jednak chodzi też o to, że ciało śpiącego dziecko układa się w sposób, który jest wynikiem działania jakiejś wewnętrznej siły. Śpiące dziecko nie pozuje, a zarazem jego ciało jest śladem snu, czyli doznań jedynych w swoim rodzaju. Nie ma przesady w opinii Zdzisława Kępińskiego, że portrety dziecięce Wyspiańskiego są „jedną z najbardziej autentycznych i oryginalnych projekcji odruchu dziecięcego w całych dziejach plastyki światowej”.

Zainteresowanie dzieciństwem doprowadziło do przekonania, iż jest ono nie tylko odrębnym, lecz także uprzywilejowanym okresem ludzkiego życia. William Wordsworth w wierszu Tęcza nazywa dziecko „ojcem człowieka”. Jednak ten XIX-wieczny poeta angielski jeszcze traktował dzieciństwo jako raj utracony. Sądził, że dorosły nie jest w stanie odnaleźć w sobie dziecięcej wrażliwości, która kiedyś pozwalała mu patrzeć na świat z naiwnością i miłością. W XX stuleciu twórcy byli większymi optymistami. Pablo Picasso stwierdził: „Zajęło mi cztery lata, żeby malować jak Rafael, ale uczyłem się całe życie, żeby malować jak dziecko”. Jest w tych słowach oczywiście dużo przekory – kiedy dzieci malują twarz, nie umieszczają oka w miejscu ucha, chyba że przez nieporadność. Obrazy Picassa różnią się znacznie od prac dziecięcych. Ale ważne jest coś innego: artysta był przekonany, że osiągnął w swoim malarstwie naturalność i swobodę, którą cieszą się dzieci. Również wielki rosyjski malarz Wassily Kandinsky, twórca malarstwa abstrakcyjnego, uważał dzieci za istoty obdarzone „największą na świecie fantazją”. Picasso miał poczucie wolności tworzenia, dzięki której nie musiał trzymać się żadnych zasad. Tego samego pragnęło wielu twórców. Niektórzy – jak Georges Rouault i Maurice de Vlaminck – albo porzucali uczelnie artystyczne, albo w ogóle nie podejmowali studiów, ponieważ chcieli odciąć się od sztuki intelektualnej i wyrafinowanej.

Do malarzy, którzy ten cel na pewno osiągnęli, należał Tadeusz Makowski. Jego prace niekiedy bardzo przypominają dziecięce rysunki. Postaci mają okrągłe buzie, trójkątne czapki, ręce i nogi jak patyki. Jednak kiedy patrzy się na obrazy Makowskiego, nie ma wątpliwości, że namalował je twórca z gruntownym wykształceniem artystycznym i głęboką wiedzą o środkach malarskiego wyrazu. Świadczy o tym choćby kolorystyka. Rysunki dziecięce są na ogół bardzo barwne. Dzieci używają czystych kolorów, rzadko wybierają te przełamane i stłumione. Tymczasem u Makowskiego zestawienia kolorystyczne są bardzo subtelne, paleta zaś – bogata, ale dyskretna, oszczędna, a nawet brutalna.

W wieku XX wzrastał podziw dla sztuki naiwnej. Symbolem jej sukcesu jest malarstwo Henriego Rousseau, zwanego Celnikiem. Malarz ukazywał widoki egzotycznych puszcz, pełnych fantastycznych roślin i tajemniczych postaci. Kreował przekonujące wizje utraconego raju. Co ważne, twórczość ta różni się od malarstwa Picassa czy Makowskiego. Oni wyszli od sztuki akademickiej i zbliżyli się do sztuki dziecięcej, lecz ich obrazy nie zmieniły się w malarstwo dzieci. Zachowały cechy sztuki dojrzałej, tyle że ukazywały jej nowe, nieznane oblicze. Natomiast w dziełach sztuki naiwnej widać, że wykonał je artysta bez wykształcenia. Tak jest również w przypadku polskiego samouka Nikifora (ok. 1895–1968). Jego widoki miast, zwłaszcza Krynicy, mają jednak w sobie tajemniczą powagę i wyrafinowanie, także kolorystyczne. Wymienione cechy sprawiają, że określenia „naiwna” czy „prymitywna”, często używane w stosunku do sztuki Nikifora, wydają się nie na miejscu.
Opisane zjawiska są dwiema stronami tego samego medalu. A przekonanie, że twórczość artystyczna powinna mieć w sobie coś z dziecięcości, do dzisiaj pozostaje aktualne.