W twórczości Rosjanina Dymitra Szostakowicza (1906–1975) można znaleźć kilka utworów bezpośrednio związanych z wydarzeniami politycznymi czy historycznymi. VII Symfonia „Leningradzka” (1942) i VIII Symfonia (1943) powstawały pod wpływem tragedii II wojny światowej. XI Symfonia (1956–1957) nosi podtytuł „Rok 1905”, a XII Symfonia (1959–1961) – „Rok 1917”. Drugą i Dwunastą Szostakowicz dedykował Leninowi, za Jedenastą otrzymał Nagrodę Leninowską (1958), w Siódmej zawarł doświadczenia wojny przeżywanej w Leningradzie – słychać to choćby w słynnym „epizodzie inwazji” (nic dziwnego, że utwór nazywany jest „symfonią gniewu i walki” czy „Eroiką naszych dni”). Historia powstania opery Lady Makbet mceńskiego powiatu (1932) i problemy związane z premierą to temat na książkę i przykład bezpośredniego wpływu polityki na sztukę. Nic więc dziwnego, że życiorys Szostakowicza zainspirował pisarzy: Briana Moynahana – do stworzenia monumentalnego tomu Leningrad. Oblężenie i symfonia (2014), a Juliana Barnesa – do napisania powieści Zgiełk czasu (2016).

Szczególnie uważnie warto przyjrzeć się XIII Symfonii b-moll „Babi Jar” (1962) na bas solo, chór basów i wielką orkiestrę symfoniczną. Pracę nad utworem Szostakowicz rozpoczął w marcu 1962 r., od pierwszej części – w kontekście historycznym chyba najbardziej interesującej. Kompozytor wykorzystał tu wiersz Jewtuszenki Babi Jar, poświęcony tragedii Żydów zamordowanych w podkijowskim wąwozie i będący wówczas przedmiotem gorących dyskusji i sporów.

Ten masowy mord dokonany przez nazistów do dziś pozostaje jednym z najstraszniejszych symboli Holokaustu: 29 i 30 września 1941 r., tuż przed Jom Kippur, czyli jednym z najważniejszych żydowskich świąt, Niemcy zamordowali w Babim Jarze ponad 33 tys. osób pochodzenia żydowskiego. „Gdy ludzie oddali kosztowności i dokumenty – pisze prof. Timothy Snyder w Skrwawionych ziemiach – zmuszano ich, by rozebrali się do naga. Następnie gnano ich w grupach po dziesięciu, popędzając groźbami lub strzelając w powietrze, na skraj wąwozu o nazwie Babi Jar. Wielu bito. […] Zmuszano ich, by kładli się na brzuchu na leżących już w dole ciałach i czekali na strzały, które padały z góry i z tyłu. Potem nadchodziła następna grupa. Żydzi przychodzili i ginęli przez 36 godzin”. Do dziś, mimo że rosyjskie władze nie wzniosły w Babim Jarze pomnika, miejsce to jest celem pielgrzymek rosyjskich Żydów.

Konserwatyści oskarżali Jewtuszenkę o brak patriotyzmu i krytykowali zbyt jednostronne przedstawienie tematu – opisanie wyłącznie dramatu Żydów, z pominięciem zabitych pod Kijowem przedstawicieli innych nacji. Decyzja Szostakowicza o wykorzystaniu wiersza była więc bardzo odważna. Premierę symfonii zaplanowano na 18 grudnia 1962 r., ale kilka dni wcześniej odbyło się kolejne spotkanie pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Nikity Chruszczowa z przedstawicielami środowisk twórczych. Jewtuszenko zarzucił wtedy Chruszczowowi popieranie antysemityzmu. Konsekwencje były nieuniknione: wstrzymanie publikacji Babiego Jaru, naciski na przesunięcie premiery symfonii. Osiemnastego grudnia „przed wejściem do Wielkiej Sali Konserwatorium w Moskwie – pisze polski kompozytor Krzysztof Meyer, biograf Szostakowicza – zebrało się tak dużo ludzi, że w pewnym momencie cały plac otoczono milicją. Do gmachu przedostało się jednak tyle osób, że przestronne pomieszczenia Konserwatorium z ledwością mogły wszystkich pomieścić. Tylko loża rządowa pozostawała pusta. […] Od pierwszej chwili z najwyższym skupieniem i wzruszeniem słuchano tragicznej, pełnej siły i dynamizmu muzyki. Słuchacze łowili każde słowo, choć wbrew zwyczajowi w programie nie wydrukowano wierszy – na to władze nie wyraziły już zgody. Kiedy skończyła się pierwsza część, nieoczekiwanie rozległy się spontaniczne brawa”.

Ta muzyka nie ma sobie równych być może nie tylko w twórczości Szostakowicza. Podąża za słowem niemal jak śledczy, krok w krok, cień w cień, a słuchacze – za sprawą ilustracyjności zastosowanej przez kompozytora – poddają się temu jak w hipnozie. Najpierw chór basów śpiewa unisono (jednym głosem), dramatycznie: „Nad Babim Jarem nie ma pomników / Spadziste urwisko jak prosty nagrobek / Jest mi strasznie / Mam dziś tyle lat, ile żydowski naród” (tłum. Krzysztof Meyer). Towarzyszenie instrumentów jest tu mistrzowskie. Później pojawia się solista: „Wydaje mi się, że jestem Żydem / Że idę po starożytnym Egipcie / A w rzeczywistości ginę rozpięty na krzyżu / I do tej pory mam ślady gwoździ”. Tej melodii zazdrościć może scena operowa – tyle tu napięcia i siły. W kolejnych wersach jak na taśmie filmowej przewijają się różne wydarzenia: sprawa Dreyfusa (francuskiego oficera żydowskiego pochodzenia, na przełomie XIX i XX w. niesłusznie skazanego za zdradę państwa), polskie pogromy Żydów w Białymstoku, tragedia Anny Frank (żydowskiej dziewczyny, autorki poruszających dzienników, która zmarła w obozie koncentracyjnym) i tytułowy mord nad Babim Jarem. W finale pierwszej części solista śpiewa: „Nie ma we mnie krwi żydowskiej / Lecz nienawistne, zatwardziałe zło / Jestem dla wszystkich antysemitów jak Żyd / Ponieważ jestem prawdziwym Rosjaninem”. Ta muzyka, te słowa nikogo nie powinny pozostawić obojętnym.